Niedługo po występie formacji Dr Blues & SOUL RE VISION na festiwalu Las, Woda & Blues, z liderem zespołu Krzysztofem Rybarczykiem, porozmawialiśmy o miłości do soulu, fascynacji B.B. Kingiem i zaletach grania w większym składzie:
Blues.pl: Dr Blues & SOUL RE VISION z sekcją dętą wystąpił chyba pierwszy raz przed tak dużą, festiwalową publicznością właśnie na niedawno zakończonym festiwalu Las, Woda & Blues 2013 w Radzyniu. Jakie emocje Wam towarzyszyły?
Dr Blues: Rzeczywiście, pomimo, że ostatnio mieliśmy zaszczyt i przyjemność wystąpić na Gali Blues Top w Chorzowie, gdzie otrzymaliśmy tytuł Odkrycie Roku 2012, to koncert w Ośrodku Wratislavia prowadzonym przez Dorotę i Jacka Łapińskich był naszym pierwszym rekonesansem w pełnym dziewięcioosobowym składzie przed publicznością typowo festiwalową. Przyznam, że ciągle mamy tremę przed koncertami. Każdy nasz koncert to jest nowe wyzwanie. To jest ciągle świeży projekt. Na każdym koncercie większość obecnych na nim fanów bluesa widzi i słyszy nas po raz pierwszy. To bardzo zobowiązuje. Nie możemy pozwolić sobie na odpuszczenie, czy słabszy dzień. Zresztą nigdy tak nie będzie. Każdy nasz koncert gramy, jakby był najważniejszy w naszym życiu. Tylko taka postawa gwarantuje szczerość i uczciwość wobec słuchaczy. I tych wiernych i tych nowych.
Blues.pl: Wasz repertuar opiera się na klasyce soulowej lat sześćdziesiątych. Jak fani bluesa odbierają tę muzykę? Przecież nie jest to stricte bluesowa stylistyka.
Dr Blues: Pozornie rzeczywiście nie jest i po drugiej stronie oceanu, gdy soul stawał się popularny, występowała pewna różnica społeczna w odbiorze soulu i bluesa. Ale obecnie, szczególnie po powstaniu pierwszej części filmu Blues Brothers, te różnice się zatarły. Część fanów muzyki z tego filmu nawet nie zdaje sobie sprawy, że Bracia Blues wykonywali właśnie utwory stricte… soulowe. Soul muzycznie wywodzi się z rhythm’n’bluesa, zawiera bardzo wiele jego elementów. Zresztą jest to bardzo bogaty gatunek muzyczny. Część kompozycji jest w zasadzie nieco rozbudowanymi formami bluesowymi, ale są i takie, które obecnie zupełnie nie są kojarzone nawet z ich soulowym rodowodem. W naszym kraju soul, który my wykonujemy i blues grany przez inne zespoły, ma tych samych odbiorców. Naszymi fanami są właśnie miłośnicy bluesa, zresztą oprócz kawałków soulowych gramy też czasami standardy bluesowe. To są przecież moje muzyczne korzenie (śmiech).
Blues.pl: Wpływ B.B.Kinga jest wyraźnie słyszalny w brzmieniu grupy Dr Blues & SOUL RE VISION, no i trudno o inne skojarzenie, gdy trzymasz w ręku Lucille. Czy takie porównania traktujesz jako zarzut?
Dr Blues: Nawiązanie do stylistyki B.B.Kinga jest całkowicie świadome. I w sferze brzmienia grupy, szczególnie w pełnym składzie z sekcją dętą, i w melodyce, frazowaniu moich solówek. Uwielbiam styl B.B.Kinga. Jest on dla mnie niedoścignionym wzorem muzycznym. Grając w tej stylistyce oddaję hołd mojemu Mistrzowi. Mam ten komfort, że mogę robić, to co kocham. Każdy ma jakieś inspiracje, wzorce. Uwielbiam czyste, śpiewne brzmienie gitary. Cyzelowanie pojedynczych nut. Staram się grać tak, jakbym śpiewał. Moje solówki z reguły opieram na temacie danego utworu i staram się w każdym utworze stworzyć specjalny, własny jej klimat. Także zmienne, różnorodne rozwiązania harmoniczne utworów soulowych umożliwiają większą swobodę w tym zakresie. Ale ciągle jest to bardzo bluesowo osadzone granie. Nie umiem grać niczego innego poza bluesem (śmiech).
Blues.pl: Opowiedz trochę o kulisach festiwalu Las, Woda & Blues w Radzyniu?
Dr Blues: Przyznam się, że przyjechałem tutaj po raz pierwszy. To, co od razu mnie uderzyło, to niesamowita, rodzinna atmosfera. Pomysł, który miał Jacek Łapiński, aby zorganizować festiwal na terenie ośrodka wypoczynkowego, gdzie można spać, wypoczywać, słuchać muzyki, jeść i… pić… był strzałem w dziesiątkę. Nie trzeba nigdzie się ruszać. Wszędzie, co chwilę spotyka się przyjaciół, co kawałek ktoś gra. Czuje się wspólnotę, nie ma podziału na muzyków, słuchaczy, organizatorów. Pomimo setek ludzi na niewielkim terenie, sporej ilości wypitego alkoholu, nie zdarzył się tutaj żaden incydent, czy huligański wybryk. Niesamowitym przeżyciem są nocne jamy w Wigwamie. Jest tak, jak ktoś powiedział, kto raz tu przyjechał, będzie wracał co rok!
Blues.pl: Zagraliście kilkudziesięciominutowy koncert, słuchacze nie chcieli Was wypuścić ze sceny. Co jest tajemnicą tego, że fani bluesa Was tak lubią?
Dr Blues: Hm… trudno oceniać siebie samego, własny zespół. Sądzę, że nie tylko sprawy ściśle muzyczne mają na to wpływ. Szacunek do tradycji muzyki, którą gramy. Z pewnością jesteśmy dość nietypową grupą, widowiskową i lubimy bawić się wspólnie z fanami na koncertach. Każdy nasz występ jest inny. Nie tylko ze względu na dość elastyczny skład, ale też pomysły, które rodzą się w czasie występu. Uwielbiam bezpośredni kontakt ze słuchaczami. Nie można też pominąć faktu, że Asia przyciąga uwagę nie tylko swoją urodą, ale także swoją grą. Bawimy się muzyką, którą gramy. Sądzę, że przede wszystkim niczego i nikogo nie udajemy, ani na scenie, ani poza nią. Chętnie rozmawiamy z każdym, kto z nami chce pogadać. Tacy po prostu jesteśmy.
Na festiwalu do wspólnego wykonania kołyszącego Rock Me zaprosiliśmy Bartka Przytułę, który jest nie tylko wyśmienitym wokalistą, ale także znakomitym kompanem; Marco Bartoccioniego, znakomitego gitarzystę z Włoch o nieco rockowym zacięciu, z którym zaprzyjaźniliśmy się już rok temu oraz Artura Koniecznego z niedalekiego Leszna, który swą grą przypomina Alberta Kinga. Lubię zapraszać różnych wykonawców do wspólnego grania. Takie spotkania są niezapomniane.
Opublikowano: 2013-05-20 11:01:11
Źródło: Blues.pl