Afrykański śnieg – dla wielu coś, co można ujrzeć jedynie na szczycie Kilimandżaro, a dla miłośników muzyki tytuł nowej płyty Roberta Lenerta i jego Los Agentos. Krążek to bardzo oryginalny, nie dający się prosto sklasyfikować. Najlepiej umieścić go chyba w bardzo pojemnym worku z napisem „muzyka świata”.
Jak sam tytuł wskazuje, na płycie znajdziemy wiele dźwięków inspirowanych muzyką Czarnego Lądu. Elementy egzotyczne w połączeniu z bluesem, balladą, ambientem, jazzem, czy punkrockiem, to rzecz niecodzienna. Pozytywnie zaskakują też aranżacje piosenek, odchodzące daleko od standardowego grania w kółko dwunastu taktów, co stało się już niemal codziennością. Muzycy postawili na wolność formy i aranżu. Już pierwszy numer, „La Neige Africane” (czyli „Afrykański śnieg”, śpiewany po francusku przez Bożenę Okoniewską) pokazuje, że płyta to niecodzienna. Kilka nałożonych na siebie bluesowo przesterowanych harmonijek chromatycznych grających powtarzalny, transowy motyw i afrykańskie instrumenty perkusyjne stanowiące tło dla wokalu zachęcającego słuchacza do odbycia tajemniczej podróży. Niespotykane instrumentarium stanowi podstawę oryginalnego brzmienia płyty. Andrzej Serafin gra na przykład na marimbie, udu, czyli tradycyjnym bębnie zrobionym z glinianego dzbana, darbuce, temple blocks, bębnie sprężynowym imitującym dźwięki burzy, czy kiju deszczowym, którego dźwięk przywodzi na myśl spadające krople deszczu. Drugi utwór, „Linia 129”, opowiada o tym, co związane z jazdą przepełnionymi autobusami komunikacji miejskiej. Kawałek doskonale oddaje to, co czuje się podczas jazdy toruńskimi „piętnastkami”. Tu po raz pierwszy pojawiają się gitary elektryczne, choć klimat dalej pozostaje egzotyczny. Najbardziej tradycyjny i bluesowy jest trzeci numer, „Pełna kontrola”, gdzie Bożena Mazur i Piotr Lubertowicz śpiewają o tym, co się dzieje, gdy opróżniono zbyt wiele szklanek. Bluesowe shuffle z przesterowaną harmonijką, lecz tło oprócz gitary elektrycznej robią też wspomniane wyżej afrykańskie zabawki, w tym bęben sprężynowy. Po francuskojęzycznym „Vinylu” mamy cover piosenki Niny Simone, „Be My Husband”, jednak Bożena Mazur i Andrzej Serafin oparli się bardziej na wersji nagranej przez Damiena Rice’a i Lisę Hannigan. Afrykańskie bębny wygrywające wygrywające dziki rytm i aksamitny wokal, w kilku miejscach cyfrowo zmultiplikowany by stworzyć wrażenie chóru. Można poczuć się tak, jakby siedziało się przy ognisku w samym sercu afrykańskiej ziemi! Ciekawym punktem na płycie jest numer tytułowy. Tym razem „Afrykański śnieg” po polsku, gdzie Robert Lenert przesterowuje swój wokal śpiewając przez mikrofon harmonijkowy. Kolejna udana aranżacja, wstęp na gitarze barytonowej, druga partia gitarowa grana przez Roberta. Do tego harmonijka akustyczna, a także, co bardzo niespotykane, druga ścieżka harmonijki, ale puszczona przez wirujący głośnik Leslie, taki jak w organach Hammonda. Do tego masa afrykańskich dzwonków, ksylofonów i grzechotek, tworzących hipnotyzujący klimat. Zaraz potem usłyszeć można gorzką balladę o życiowych zakrętach – „Przeszło mi”. Dalej w „Broke My Baby’s Heart” instrumentalnie i ambientowo, chicagowsko brzmiąca harmonijka z bardzo długim pogłosem i niesamowite, wręcz metafizyczne tło egzotycznych instrumentów. Dwie piosenki dalej natrafiamy na „Sopot” o wręcz punkrockowej stylistyce. Mocne riffy gitary i harmonijki, przesterowany, krzyczący wokal mocno wyróżnia się na tle reszty płyty. Po takiej dawce ostrzejszego grania czas na spokojną, akustyczną piosenkę. Męski i kobiecy głos, akustyczna gitara i harmonijka, czy także „gębofon rytmiczny”, jak to na okładce określono efekt stosowany przez Andrzeja Serafina. Lekko bluesująca, trochę w klimacie ogniskowym, jednak bardzo przyjemna. Płytę zamyka spokojny i nieśpieszny „Leniwiec”, który przypomina, że w życiu nie należy zbytnio się spieszyć i niepotrzebnie wysilać.
„Afrykański śnieg” to przypływ nowatorstwa i oryginalności niespotykany na naszym podwórku. Muzycy bawią się konwencją i aranżacjami, sprawiając że każdy utwór ma swój charakter i odrębny nastrój, jednak wszystkie razem tworzą spójną, choć różnorodną całość. Dobrze widzieć, że chęć stworzenia czegoś nowego nie umarła wśród naszych muzyków. Dzięki temu możemy słuchać czegoś, czego może nie da się określić mianem bluesa, czy nazwać jakimkolwiek innym gatunkiem, ale jest po prostu dobrą muzyką. A o to w tym wszystkim przecież chodzi.
Maciej Draheim
Opublikowano: 2009-05-02 12:37:30
Wydawca: Flower Records
Posłuchaj: www.bluesflowers.com/flower